nie, nie brooklynski. williamsburg bridge. ktorym spacerowalismy o 24.00, po koncercie w klubie Tonic, i czulismy sie szczesliwi. rzezby ze swiatla wokol nas, za nami, przed nami. ruch. ludzie jezdza na rowerach spaceruja. za mostem spotykamy shannon, ktora krzyczy: "hey, magic carpathians!". przed chwila byla w tonicu, teraz zmierza na urodzinowe party gdzies tam, w plataninie ulic. wedrujemy dalej i przypomina sie kazdy bliski sercu film: brooklyn boogie, lulu na moscie, dym, clerks, kawa i papierosy, film Spike'a Lee o goracym Brooklynie i MArtina Scorses o jego Nowym Jorku... czuje, ze Wielkie Jablko stalo sie odrobine i moje. dobrze znane ulice (lepiej niz na przyklad w Lomzy czy Olsztynie), ulubione miejsca sniadaniowe (bajgle i kawa), ulubione sushi bary (rolki z avocado sa i tutaj...). przygladanie sie ulicy z poczuciem, ze jestem u siebie. small talk z wlascicielem bookstore'u Albatros przy czwartej ulicy, zawrot glowy w http://www.strandbooks.com - w koncu ...