Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2006

nothing

znowu mam do dyspozycji telewizję, która zresztą coraz częściej mnie nudzi. filmy to filmy, telewizja to telewizja. wkręciłam się w "Lost", więc chyba zacznę oglądać drugą serię. w każdym razie wczoraj HBO uraczyło widzów świetnym i zabawnym "nothing" (w polskiej wersji "wielkie nic") Vincenzo Natali. przez chwilę nawet poczułam się przyjemnie oderwana od podłoża, a przez głowę przemknęła mi myśl "a jeśli rzeczywiście żadne oczekiwane reguły prowadzenia narracji nie mają tu miejsca?". muszę przyznać, że pojawił się przyjemny dreszczyk emocji mający coś wspólnego z lękiem przed zagubieniem w pustce. ale oczywiście takowe reguły są nie do ominięcia, jeśli opowiada się cokolwiek :-))) w każdym razie pewnie jest to jeden z najtańszych filmów - wystarczy blue box:-)) albo jedno pomieszczenie wyłożone białym, sprężynującym materacem.

dzikie kaczki

... są bardzo agresywne. przekonałam się nad jeziorem pod Sejnami. jedna taka wypadała z sitowia z głośnym gdkaniem, ile razy zobaczyła na pomoście kogoś z czymkolwiek do jedzenia w ręku. całe dwa tygodnie spędziłam "out in the woods", czyli w dziczy. prowadząc warsztaty. najpierw na Kaszubach, później na Suwalszczyźnie. nawet z zasięgiem było tam kiepsko, co dopiero z internetem czy czymś podobnym. czułam się tak, jakbym spędziła ten czas daleko od Polski, newsy zaczęły do mnie docierać dopiero po powrocie. między innymi taki, że jestem "wykształciuchem natargetowanym". wygląda na to, że z tytułem doktorskim będzie trzeba się kryć po krzakach niedługo... kto ogląda "szkło kontaktowe" (program absolutnie kultowy, bo dający chwilę oddechu od zatykania się codzienną frustracją), ten wie. kto nie wie, niech zajrzy na forum mówię sobie, że dystans do tego wszystkiego jest koniecznym warunkiem zachowania zdrowia i że wejście w polski dyskurs publiczny jest obec

znowu pakowanie

jutro ruszamy do Kieżmarku (Słowacja), gramy tam na festiwalu Lokal Life na szczęście to tylko 80 km stąd, więc jutro wieczorem będziemy w domu. możliwość spania we własnym łóżku jawi mi się jako coraz cenniejsza. zwłaszcza, że już pokutrze wyjeżdżam na 2 tygodnie i to wcale nie na wakacje (Marek wróci wcześniej, szczęściarz) tylko na warsztat za warsztatem. Kaszuby i Suwalszczyzna. Miejsca w Polsce, które uwielbiam, ale do pracy potrzebuję dobrej kawy z prawdziwej maszyny (stały wątek) i jedzenia, które jest wegetariańskie a nie bezmięsne. I w ogóle odrobiny wygody. Praca to praca, wakacje to co innego, wtedy mogę się myć w jeziorze. Raz na 3 dni. Dobrze chociaż, że na Kaszubach ma gotować Tadziu Bylica - to sprawdzona firma (ech, te uczty w niegdysiejszej Tęczowej Dolinie...) i nie widzieliśmy się kopę lat. Choć trzeba uważać, podobna za wegetarianizm teraz przesłuchują na policji (patrz artykuł w Przekroju o sektofobach - wreszcie ktoś nazwał te parafiańszczyznę, ciemnotę i idiotyzm

mikrokosmosy

Obraz
Ester z Tolmina przysłała dzisiaj fotkę znad Socy. To przynosi ulgę - wiedzieć, że to miejsce istnieje za naszymi plecami... Po powrocie z Tolmina sięgnęłam po Mikrokosmosy Magrisa. Inaczej się czyta tę natchnioną opowieść o Mitteleuropie, kiedy dopiero co było się w niej zanurzonym po czubek głowy. Czy może być bardziej metaforyczna trasa, niż z Krakowa przez Budapeszt do Ljubljany? (Owszem, z Krakowa przez Wiedeń do Ljubljany:-) Magris przynosi też, jak zwykle, kilka odpowiedzi, które są pomocne w wyartykułowaniu właściwych pytań. Kilka brzmień staje się w każdym razie zrozumiałych, kiedy czyta się o przejściu do sproblematyzowanej Mitteleuropy, wielkiego i melancholijnego laboratorium kultury jako źródła cierpień, które dobrze wie, co to pustka i śmierć. (s.67) Lepiej rozumiem też, skąd ten ból głowy po powrocie i uczucie klaustrofobii po lekturze tutejszej prasy i spacerze ulicami. To dlatego, że wszelka endogamia jest toksyczna; także college, uniwersyteckie kampusy, ekskluzywne

Sajeta 2006

Obraz
i już w domu. i już po Sajecie. nawet 7 dni deszczu w Alpach Julijskich jakoś ostatecznie nie przeszkadzało. Jasne, że chcieliśmy popływać canoe po Soczy i wyjść na Tolminski Triglav, ale plany i życzenia mają to do siebie, że rzadko się w pełni spełniają. Było inaczej. Koncerty w większości w klubie Mink obok Mercatora (były schron przeciwatomowy, co my mamy z tymi schronami - od Kalifornii po Słowenię), na Sotocju odbył siętylko jeden (i to najnudniejszy, żałosna forma nadętej i pretensjonalnej "nowej elektroniki" z Francji, w nimbie rewolucyjnej krucjaty anty-kapitalistycznej, oczywiście z nadgryzionym jabłkiem na pierwszym planie, a jakże oraz koleżka z Niemiec, który tak naprawdę chciałby robić disco, tylko nie wypada tak zupełnie oddać się niskim przyjemnościom). Dwa najlepsze koncerty: świetny Suchar-Majewski Mikrokolektyw (część Robotaobiboka) oraz fenomenalny Zlatko Kaucic z Trevorem Wattsem - w roznych konfiguracjach, solo i w duecie. Tym razem nie graliśmy koncertu

a w Tolminie leje jak z cebra...

no i co, mielismy plywac sobie po Socy, a tu trzeci dzien ulewa... na szczescie wieczorem troche ustaje i wychodzi slonce. ale Tolmin jak zwykle - dobra kawa w Gostilni pri Kranjcu, wysmienite czerwone wino, wszelkie dobra w Merkatorze i wieczorna muzyka. wiecej jak troche swiat wyschnie.