Posty

Na razie tylko testuję

 Prawie 10 lat przerwy. Testuję więc tylko, czy jeszcze da się tutaj blogować. Przeczytałam wpisy sprzed 10 lat i zatęskniłam za pisaniem w takiej formie i za sporadycznymi, ale jednak, wyianami z czytelnikami. Nie będę oipsywać tych 10-ciu lat ani niczego uzupełniać. To jak inne wcielenie. Reinkarnacja istnieje i zdarza się na przestrzeni jednego fizycznego/biologicznego życia. Jest dokładny, precyzyjny środek nocy. 2:53 CET. Tutaj. I późne popołudnie - tam. 7:53pm CST. Nauczyłam się w międzyczasie żyć między strefami czasowymi i ponad Atlantykiem.

zamagurske tajomstvo

Obraz
Jak widać, Zamagurie ma swoje tajemnice, niektóre i tym razem pozostaną nieodkryte... To, że gablota niezwykle plastycznie ujawniająca zawartość talerzy w restauracji-pubie Nova w Spiskiej Starej Vsi przykuła moją uwagę, miało jednak swoje dalekosiężne konsekwencje. Skoro już zaczęłam czytać gabloty, pomyślałam, to kontynuujmy. I tak - przesunąwszy się nieco w lewo - trafiłam na tablicę ogłoszeń gminnych. Wśród nich widniał inserat zachęcający do kupowania staroveskiego miesięcznika, Zamagurskych Novin, za jedyne 1 EUR, do nabycia w mestskej knižnicy. Ponieważ znakomita część nieodpartego uroku Europy Środka (a zwłaszcza Słowacji) kryje się w bardzo lokalnych inicjatywach i projektach miejscowych zapaleńców, a każde miasteczko i każda wieś nieomal zawsze kryje w sobie jakieś tajomstvo, którego odkrycie sprawia, że nasze życie staje się od razu bogatsze, pełne inspiracji i zachwytu, nie oparłam się i tym razem. Ruszyliśmy dziarsko do mestskej knižnicy po miesięcznik - wywołując przy

bigos, tarninowe pułapki i padalec

Jak tylko otwarłam dzisiaj fejsbukową aplikację, od razu wpadł mi w oko post Per Niili. Po szwedzku, ale było z pewnością coś o bigosie. Okazało się, że Per Niila postawił już 10-litrowy gar z bigosem w niewielkiej kwaterze Stoorstålka w Sztokholmie. Niewątpliwie więc podróż naszych samskich przyjaciół na piastowskie ziemie nad Wisłą (hmmm. już raczej ziemie Państwa Wielkomorawskiego, co mówię jako konsekwentna separatystka i zwolenniczka raczej Europy Środka niż Polski) wywarła pewne wrażenie. Z pewnością takie wrażenie zrobił Kraków, sądząc po pytaniach o możliwość wynajmu mieszkania. W takich momentach łapię się na patriotyzmie lokalnym - na co dzień możemy sobie psioczyć na rozmaite krakowskie formy "zakocurzenia" i stagnacji, ale kiedy widzimy w oczach naszych gości niekłamane zauroczenie, to rosną nam serca i złego słowa nie damy powiedzieć na gród celtyckiego księcia Kraka (którego imię ma coś wspólnego z krukiem wg szwedzkiej Wikipedii - powiedział nam o tym Per Niila

wszyscy mieszkamy w czarnych dziurach

Obraz
Wielkanocną przerwę spędziliśmy w miejscu całkowicie dla mnie egzotycznym, między Dusznikami Zdrój a Polanicą, w górskim domku nad wsią Jawornica, obok Lewina Kłodzkiego, z tarasem otwartym na północny zachód. Za plecami mieliśmy Czechy, telewizor na szczęście nie odbierał żadnych programów, a w radio można było posłuchać czeskiego programu drugiego oraz jakichś rumuńskich stacji. Duża ilość miejscowości z "jawor" w nazwie - zarówno po polskiej, jak i czeskiej stronie - znajduje uzasadnienie, właściwie wszędzie można trafić na piękne, stare jawory: drzewa, które w naszych okolicach należą do rzadkości. Podobnie jak szosy wysadzane liściastymi drzewami, o których M. od razu mówi: "Pożytki pszczele!". Zresztą nasza tymczasowa siedziba ujęła mnie od razu grupą dwóch lip i dębu, które - choć jeszcze bezlistne - promieniowały aurą spokoju. W dobie, kiedy duże drzewa przy domostwach są bezlistośnie okaleczane albo wycinane, takie miejsca są bezcenne. Idealne miejsce na

w ogródku krokodyla i inne opowieści

Obraz
Stany skrajnego wyczerpania poznaję po tym, że cieszę się na podroż pociągiem. Bo zapadnę się w twardą (zazwyczaj) ławkę, jakby to był fotel lotniczy i z upodobaniem pogrążę w będącej wynikiem pewnego oszołomienia obserwacji życia za oknem, ludzi w przedziale (to wariant mniej korzystny) i na korytarzu (lepiej). Będzie mi wszystko jedno, czy pociąg pojedzie szybko czy wolno, ile razy po drodze zmieni się drużyna kolejarska i jak często skasują mi bilet (na trasie do Poznania zazwyczaj 4-5 razy). Podróże na koncerty mają jeszcze odmienną specyfikę. Mało snu, dużo akcji. Dużo pakowania i rozpakowywania. Dużo rozmów. Dużo nieprzewidzianych zdarzeń natury ludzko-technicznej. Dużo przygód. Pizza z pudełka i piwo w ostanich godzinach baru (bywa). Niektóre hotele łudzą obietnicą, że bar do 1.00, ale to czcze gadanie. Ale właściwie to jest świąteczny czas - z różnych powodów. Bo spotkało się ludzi niewidzianych od lat ...nastu: wpadają znienacka i jest jakbyśmy się rozstali wczoraj, tylko d

na gigancie

Obraz
Gigant wygląda tak: w piątek wieczorem idzie się do pracy na ładnych 7 godzin (zaczynając pobudką o 6.00 rano, żeby nie stać śpiąc przed grupą miłych młodych ludzi od 8.45), po powrocie siada przed kompem i jak zwykle od tygodni frenetycznie próbuje nadgonić pisanie, o 17.00 wychodzi się z domu, żeby w drodze na imprezkę u znajomych zdążyć jeszcze kupić bilety  Kraków-W-wa-Kraków, dociera się na imprezkę w samą porę około 20.00, wraca się do domu (na szczęście) przed 1.00 (bo się człowiek starzeje), wstaje się o 4.30 i wybiega do iCara, żeby zdążyć na 5.26, w pociągu można umrzeć z gorąca (pociąg nazywa się "Smok Wawelski") nie ma wagonu barowego ani nawet automatu z napojami; nie sposób czytać, bo podróżuje się z grupą kobiet zaangażowanych w jakiś system sprzedaży bezpośredniej a la Oriflame tylko pod inną nazwą i ich rozmowy są jak z kosmosu, więc nie można nie podsłuchiwać; po drodze człowiek stara się nie patrzeć przez okno, żeby nie zobaczyć resztek rozwalonego tyd

w domu

Obraz
Końcowka pisania - szczególnie w mało sprzyjających okolicznościach (rozumiem przez to setkę pilnych spraw na przedwczoraj, których nie mogę odsunąć na bok, bo zależy od tego większa całość) - może być torturą. Kończąc więc ostatni rozdział ksiązki uznałam, że nic nie polepszy się od tego, że będę drenować całkowicie wyczerpane już zasoby intelektualne i energetyczne. Krótko mówiąc, kiedy padla propozycja: a może wreszcie skitouring? pomyślałam, what the heck, i wsiedliśmy w sobotni ranek do samochodu, żeby udać się w poszukiwaniu śniegu i pustki. W takim przypadku jest oczywiste, że polska, północna strona Karpat odpada (pustka! kto widział pustkę w krainie paskudnych willi z okaleczonymi drzewami?) - to sprawia tylko, że szukanie śniegu jest jeszcze trudniejsze. Nie jest jednak - zwłaszcza przy wieloletniej praktyce - niemożliwe. I tak oto wylądowaliśmy w trzyosobowym składzie u podnóża Wysokiej Skałki, po słowakciej stronie. Tyle razy mijaliśmy to siodło, jadąc na r