Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2008

smoothies

Nic nie dorównuje oczywiście smoothies produkowanym samodzielnie (można testować najbardziej egzotyczne zestawienia, np. melon z ogórkiem w lecie, blender zniesie (prawie) wszystko). Kiedy jednak jest się skazanym na sklep (np. w podróży) to nic dorównuje amerykańskiej Odwalla. Jeśli jednak nie ma się chwilowo wizy w paszporcie (a czekanie, aż amerykanska administracja zrozumie, że USA nie jest już rajem dla gasterbeiterów z Polski nieco się dłuży), to można się zadowolić Innocence z niezawodnych Wysp Brytyjskich. Żal tylko, że w polskich sklepach pod nazwą smoothie funkcjonuje jakieś potworne oszustwo - ten sam koncentrat "mango" co zwykle, tylko mniej rozcieńczony. Fatalnie, że przoduje w tym Marwit, który wcześniej dał się poznać z kapitalnych jednodniowych soków marchewkowych. Aha, i prawdziwe smoothie nie ma nic wspólnego z koktajlem! Procent przetworow mlecznych jest w prawdziwym smoothie ledwo zauważalny, tylko tyle, żeby było to właśnie... smoothie. Wszystko dlatego,

london calling

Obraz
I już z powrotem. Szybki wypad do Londynu na weekend, żeby trochę zapomnieć o depresji zimowej - i jak na zamówienie: sobota na Tamizą była bardzo słoneczna, a pora zachodu słońca tak urocza, że obrazy Constable'a same się narzucały (gdybyż tylko jakaś grupka nie zasłoniła nam widoku na północny brzeg Londynu z zemsty za to, że nie daliśmy się odgonić od wolnego stolika w kawiarni w Tate Modern :-). Tym razem weekend był dryfujący (kapitalna wlóczęga w okolicach Brick Lane, później oczywiście Covent Garden i Soho) i kulinarny (ulubiony barek Wasabi na Victoria Street, prawdziwe chow mein gdzieś w Chinatown oraz wszelkiej maści szkockie short breads tu i tam). Były oczywiście plany ambitne i BArdzo KUlturalne, ale ostatecznie, jeśli chodzi o Kulturę Wysoką (choć nie aż tak bardzo:-) skończyłam na dodatkach do Sunday Timesa, który dumnie dzierżyłam, nie bacząc na jego wagę, przez calą drogę powrotną (czyli przemierzając kilka kilometrów korytarzy lotniska Gatwick). Prasa brytyjska n

filmowo, part 2

Widzę, że jury doceniło mniej więcej to samo, co i nam się podobało: nagrodę główną w konkursie "Etiuda" dostał rzeczywiście piękny i poruszający film "Mój ojciec śpi", a inni nasi faworyci (słoweński "Pogawędka z Piko" oraz filmik, który dał nam chwilę jakże miłego wytchnienia i sprawił, że niestraszne nam karaluchy, czyli węgierski" III. emelet 14") w czołówce.

filmowo

Po części za sprawą festiwlau Etiuda&Anima, na który udawało mi się zaglądać w piątek i sobotę. Znakomity film Hany Makhmalbaf, "Budda collapsed out of shame" - nie dawała mi spokoju myśl o kontraście między końcową "listą płac" kończącą ten film a analogicznymi długaśnymi spisami rozmaitych dobroczyńców zamieszczonych przy najkrótszym nawet "dziełku" stąd. Jak się robi filmy w Afganistanie? Co ten kontrast mówi o sztuce fimowej w dzisiejszym świecie? (Choćby była najwyższego lotu, to jednak uwikłana jest w reguły rynkowe, co ppokazuje kontrast, o którym piszę). Jak się robi filmy w Afganistanie? Sama Hana opowiada o tym oszczędnie, ale nie pozostawiając wątpliwości: to więcej, niż po prostu "robienie filmów", to życie. Sam obraz pozostawia z wieloma pytaniami i z nielicznymi odpwiedziami, sprawia, że żyje się tym jeszcze długo po wyjsciu z kina i za to lubię filmy Makhmalbafów (są także piękne wizualnie i dźwiękowo, jak "Gebbeh", &

i się przetarło

Obraz
Jak tylko mgła opadła, wsiedliśmy szybko w autobus do Szczawnicy - albo raczej to ten autobus nas wywiózł poza mgłę, to było tydzień temu. Ale żeby 9. listopada leżeć sobie na znajomych łąkach nad Lesnicą w słońcu, żywiąc się chlebem z bryndzą i jałowcem? Przecież miala być zima? Znowu nie pojeździmy na nartach (ski-tourowych, żeby było jasne - wizja stoków wypełnionych nie zawsze trzeźwymi tłumami "narciarzy" z równin mazowieckich, łamiących kończyny do wtóru hałaśliwej muzyki rażącej z megafonów jakoś nie jest zbyt kusząca). Mgły przetarły się na tyle, że dostrzeglam dwa tytuły w prasie codziennej (bo od jakiegoś czasu czytam wyłącznie tytuły i nagłówki), oba nastrajające równie pozytywnie. Tytuł nr jeden, dostrzeżony wczoraj późnym wieczorem w "Żabce" na Chmieleńcu, pochodzi z Gazety Krakowskiej: "Dlaczego Kraków nie słucha Radia Maryja?" Okazało się, że słuchalność w tym mieście oscyluje w okolicach 0,8%. Może dlatego, że - to z innej gazety (przeczyta

mgła, hmla, mgła part 2

Jak widać, a raczej nie widać z mojego okna. Ze wszystkich moich okien.

mgła, hmla, mgła

Jeszcze jeden dzień mokrej, szarej mgły, a osunęłabym się chyba w stan roślinny, bo zwierzęcy już osiągnęłam (a może raczej gąbczasty) - w takim oświetleniu (a raczej braku oświetlenia) nic nie poradzę na to, że mja przysadka mózgowa po prostu się wyłącza. Przestaję myśleć i nie budzę się prawie wcale. Byłoby to nawet nie tak złe, gdyby nie fakt, że spora część mojej aktywności to ma być praca intelektualna. Na szczęście na chwilę rozsunęły się mgły i ...zwycięstwo. Wygrał Obama. Nie żebym była jakąś szczególną jego fanką (choć to sympatyczny facet), ale pozazdrościłam Ameryce entuzjazmu, chęci do pracy na rzecz wspólnego dobra, uśmiechu, zdolności do wzruszenia, kiedy potrzeba, wiary w sukces i optymizmu. Wszystkiego tego, co tutaj jest tak rzadko spotykanym skarbem. W każdym razie najpierw kwitłam przed ekranem przełączając się między BBC a CNN - TVN i w ogóle polska telewizja byla nie do zniesienia: albo jakieś gadające dziadki piaskowe z mądrymi minami albo jakieś totalne bzdety -

Sopatowiec

Obraz
Sopatowiec to dość niezwykłe miejsce. Najbardziej zaskakuje mnie to, że spotykają się tam bardzo różni ludzie, a jednak koegzystuje się w niewymuszenie swobodny sposób, bez jakiegoś szczególnego obowiązku bycia przesadnie miłym - co bardzo mi odpowiada, szczególnie rano, kiedy jestem zupełnie pogrążona w swoim świecie i bardzo nietowarzyska, a nawet niekontaktowa. Zawsze kiedy zasiadamy do wspólnego stołu na werandzie nachodzi nas historia miejsca - od czasów zupełnie zamierzchłych, których najstarsi bywalcy nie pamiętają :-). Dokładnie pamiętam dzień, w którym trafiliśmy tam z Markiem, w poszukiwaniu domu do kupienia dla naszej koleżanki, pamiętam rozmowę z właścicielką, starszą panią, która mówiła miejscową gwarą (bardzo specyficzną, kiedy przyspieszała wymowę, mieliśmy kłopoty ze zrozumieniem), ładnych ...naście lat temu. Od tamtej pory zmieniliśmy kilka mieszkań i opuściliśmy dom, który miał być "na zawsze", odwiedziliśmy kilka niewiarygodnych miejsc na ziemi, przemierza