Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2009

długi (krótki) weekend

Hurra!!! Doczekałam się wreszcie długiego (choć w tym roku krótkiego) weekendu! Bardziej chodzi o stan umysłu niż stan rzeczy: pracy nie mniej i niektóre plany wciąż do realizacji, ale stan umysłu: weekendowy. Jutro o 8.20 wsiadamy w autobus do Cieszyna i... Kino Na Granicy . I Cieszyn, który bardzo lubię, po obu stronach Olzy. Co prawda muszę zabrać laptop, ale to nawet fajnie, bo bez laptopa trochę smutno.

śpiewająca rewolucja

Powinnam robić coś zupełnie innego, ale wpadłam na dokument "Estonia. Śpiewająca rewolucja" i tak już zostałam na dobrą godzinę. Nie dosyć, że prawie wszyscy w Estonii śpiewają (po prostu dla przyjemności, nie żeby wygrać "Idola"), to jeszcze okazało się to ich sposobem na zmianę i budowanie wspólnoty. Padają te same wielkie słowa, co u nas przy takiej okazji, ale jakoś tak... bardziej szczerze i prawdziwiej. Przy tym wydzieraniu innym pierwszeństwa w obaleniu muru powoli zaczynamy zapominać o co w ogóle chodziło i że nie były to (wtedy) zawody. Jak pamiętam - a coś jesczze pamiętam - to trzymaliśmy za siebie nawzajem kciuki, fetowaliśmy obalenie muru, odwrót sowieckich czołgów spod wieży telewizyjnej, to, że udało się Litwniom i Łotyszom. Dzisiaj wszyscy rozmówcy w TVN24 są skoncentrowani na jednym: jak udowodnić całemu swiatu, że to MY, MY, MY, MY byliśmy naj, naj, najpierwsi. Jeden, nieustający festiwal prymitywnego egocentryzmu. A to Estończycy byli wcześniej. Z

czas się zapętla

Coraz szybciej czas się zapętla i tak już będzie co najmniej do lipca. Kalendarz w stanie przedzawałowym, a ja okołopsychotycznym (kiepsko reaguję na ludzkie głosy przekraczające pewne częstotliwości i natężenia, M. twierdzi, że na widok grupy ludzi pędzę, żeby wyprzedzić, aż o mało nie spadam z roweru). Piątkowe granie przyniosło na szczęście trochę przestrzeni w głowie, ale też dało sporo pretekstów do niewesołych refleksji nad tzw. kulturą klubową. Jakby sympatycznie nie było, to całokształt obejmujący to wszystko sprawia, że wszystko jakoś staje się dodatkiem do zwiększonej sprzedaży alkoholi. Bardzo trudno "wyjąć" z tego układu kawałek miejsca i przestrzeni, i bardzo szybko taka wyrwa zostaje zagospodarowana i przywrócona systemowi. Pakując instrumenty i składając kable obserwowałam po prostu nie bez zdziwienia, jak szybko miejsce wypelnia się grupkami ludzi przekrzykujących się nawzajem (a także dudnienie, które stawało się coraz bardziej intensywne), jak gęstnieje dym

FMA

CAŁY, ABSOLUTNIE CAŁY dzień wypełniony pracą. Nawet nie wiem, czy świeciło słońce. Na OFF Camerę nie udało mi się dotrzeć i nie uda się aż do soboty. Jedziemy za to do Cieszyna, na Kino na Granicy, głównie po to, żeby (prócz niespodzianek) obejrzeć film Pavola Barabasa (s ma daszek, którego nie mogę znaleźć) o Bhutanie oraz nową rzecz Juraja Jakubisko o "krvavej grofce", czyli Elżbiecie Batory, postaci nadzwyczaj barwnej, która mogłaby być żeńskim wcieleniem Drakuli. Przy okazji absurd nad absurdami: na dworcu RDA w Krakowie nie da się kupić biletow powrotncyn z Cieszyna. Ani w ogóle się nie da. TRzeba osobiście udać się na dworzec w Cieszynie, co w głowie się nie mieści w dobie sprzedaży online wszędzie i zawsze. A jednak, PKS potrafi! Na stronach PKS w Cieszynie jest za to informacja (flash blinka zachęcająco) o aktualnej cenie oleju napędowego. Cool, kupię sobie trochę oleju, jak mi będzie smutno, że ostatni autobus do KRK 3 maja odjechał bez nas. Ale miało być FMA, i jest

feeling lonely

for no apparent reason.

piękne rzeczy się zdarzają

Czasami piękne rzeczy się zdarzają w tym mieście. Jak dzisiejszy spacer ulubioną trasą (Planty - pod Wawelem - most Grunwaldzki - Rondo Grunwaldzkie), w pełnym słońcu i z gwiżdżącymi nad głową kosami. Jak wiadomość w gazecie o wprowadzeniu Tory do Synagogi Remuh . Lepiej zamknąć co prawda oczy na głosy szumowin na forum, ale tak już jest na forach (a najbardziej na tych polskich), że chodzi w nich o rozróbę. Poza tym jestem potwornie zmęczona. Nothing.

krążymy

Po dwóch koncertach oraz przemierzeniu dystansu nad morze i z powrotem (w ciągu 3 dni) jestem wreszcie w domu. W podróżach najprzyjemniejsze jest to, że nie ma innego wyjścia, jak dawać się zaskoczyć (najmniej przyjemne jest to, że trzeba być osobą społeczną od razu po przebudzeniu i musi się bez przerwy albo słuchać, albo rozmawiać, albo w ogóle reagować, ale to zawsze będzie dla mnie najtrudniejsze). Eric osiągnąl W-wę wcześniej niż my, Andrzej ledwo zdążył jadąc z Raciborza (po koncercie wsiadł w samochód i wrócił z powrotem na Śląsk). Po raz drugi potwierdziło się moje ostatnie wrażenie: z W-wą dzieje się coś naprawdę fajnego. Ciekawie jest być w tym mieście, nawet jeśli nie da się przezeń przejechać w żaden sposób (o ile coś nie mieści się na linii metra). A publiczność warszawska jest świetna, choć może czasem niełatwa (syndrom nowojorski: been there, seen this). W każdym razie prosto z naszych różnych pojazdów wpadliśmy w pole elektryczności i tak zostało, kładłam się spać jak z

co mnie dzisiaj rozbawiło, part one

"Zrób zakupy za minimum 8000 zł, w dowolnych punktach handlowych oznaczonych logo Master Card (w okresie od 1.09 do 30.09.2009), a otrzymasz zwrot opłaty rocznej w wysokości 39 zł za kolejny rok użytkowania Karty." LOL.

filmowe dylematy

Ech, życie w kwietniu i maju jest okrutne. Jak tu upchać w kalendarzu Off Camerę, Kino na Granicy w obu Cieszynach oraz - w nieodległej perspektywie - Krakowksi Festiwal Filmowy? I to wszystko nie odwołując zajęć, jeżdżąc na zaplanowane konferencje (do Poznania w maju, do Amsterdamu w czerwcu, gdzie trzeba przygotować góra 15-minutowe (!) wystąpienie, więc tym bardziej musi być superprzemyślane), pisząc zaplanowane teksty zgodnie z deadlinami i jeszcze do tego nie mając poczucia pogrążania się w chaosie i nieodwołalnym przemijaniu.

lokalnie

Obraz
Długo czekałam na ten świąteczny czas, z nadzieją, że uda się odespać, przestać spieszyć, poczytać, posłuchać, pooglądać i pooddychać (w gruncie rzeczy Generalny Porządek jest integralną częścią tego planu). Trochę się udało; zwłaszcza pooddychać, choć z różnych powodów nie mogły to być Tatry (na nartach skiturowych - to już chyba w kolejnym sezonie). Były jednak dwie nieoczekiwanie miłe wycieczki: na Kudłacz w Beskidzie Makowskim (a mowiąc prościej, nad Myślenicami:-) oraz...do Lasku Wolskiego. Stwierdziłam, że bardzo lubię niskie góry "przydomowe", teren, który mam "pod skórą", co sprawia, że gubię się na bezkresnych równinach. W takich "przydomowych" górkach można po prostu wędrować polnymi drogami nie troszcząc się zbytnio o mapę ani topografię, kierując się instynktowną orientacją. To tego typu podskórne topografie każą mi określać w każdym miejscu kierunek za pomocą określeń "do góry" i "na dół". Jeśli ktoś nie wie w jakimkolwiek

ogrodniczo

Gruntowne pozimowe porządki na balkonie. Nasz cudny, 2,5 metrowej wysokości miłorząb japoński (Ginkgo biloba) przetrwał swoją drugą zimę krakowską (jak to dobrze, że mamy niestandardowy balkon na ostatnim piętrze!), ma zielone pąki i widać, że jest w dobrej kondycji. Związana z nim jest niezwykła zupełnie historia - rok temu, kiedy po pierwszej zimie na balkonie nie dawał znaku życia, byłam trochę załamana, bo cała operacja wykopania drzewka z naszego sądeckiego miniogródka i przewiezienia go do Krakowa (nie mówiąc już o znalezieniu odpowiedniej donicy!) wcale nie była taka bagatelna. Do drzewka jestem bardzo przywiązana. No więc po swojej pierwszej zimie w ekstremalnie zmienionych warunkach przybrało postawę przetrwalnikową i wydawało się być zupełnie uschnięte. Nie dawaliśmy jednak za wygraną i nieodmiennie podlewaliśmy, rozmawialiśmy, pielęgnowaliśmy... Do maja nic. Kiedy już się wydawało, że jednak nic z tego nie będzie, nieoczekiwanie zjawił się Vlastislav (to też niezwykła histor

Twitter

Do Twittera podchodzilam chyba ze 3 razy. Początkowo wydawał mi się bezużytecznym i bezsensownym narzędziem, w dodatku wymyślanie wciąż nowych "update" statusów jest wystarczająco uciążliwe na Facebooku, którego jestem fanką od samego początku (może ostatnio mój entuzjazm maleje w związku z pojawieniem się dużej ilości beznadziejnych quizów w języku polskim - w ogóle odkąd Facebook stał się dostępny po polsku, jakość wszystkiego wyraźnie się pogorszyła). W każdym razie Twitter zmienił moje poranki (te, które mogę spędzać z kawą przy prasówce) na znacznie przyjemniejsze. Zamiast zżymać się na głupotę Onetu i specyfikę Wyborczej (zwłaszcza zaściankowość i wsobność krakowskiej redakcji), otwieram sobie okienko w prawym dolnym rogu i stamtąd dowiaduję się np. o tym, co Michelle Obama może nas nauczyć o ścieżce buddyjskiej albo dowiedzieć się, co się działo na Free Culture Conference w 2008 roku , albo rzucić okiem, co tam na ukochanej Słowacji , albo wreszcie zobaczyć, o czym in

magia Wielkich Liter

To miał być zupełnie inny dzień. Jeszcze wczoraj fantazjowalam sobie w ulubiony sposób, że wstanę wcześnie i zaprowadzę Generalny Porządek (jako gorąca fanka Generalnego Porządku, rzecz jasna): w papierach, w stercie wypranych ubrań przeznaczonych do wyprasowania przez kogoś (hm...ciekawe kogo) w bliżej nieokreślonej przyszłości, w komputerze (może nawet we wszystkich trzech), w sieci, na półkach z książkami i w życiu. Po prostu Generalny Porządek, Nowe Życie, wiosna. Cóż, kiedy tuż po przebudzeniu nieoczekiwanie stałos się dla mnie jasne, że nic z tego. Po pierwsze: Generalny Porządek nie istnieje, a fantazja na jego temat jest niebezpieczna i zgubna (życie jest jakimś cholenrym, kłączowatym chaosem); po drugie, Nowe Życie jest oczywiście niemożliwe, bo jest to, co jest; po trzecie, sterta prasowania musiała przybyć tutaj z kosmosu, z pewnością należy do "obcych" i gmeranie w niej możę być niebezpieczne; po czwarte, komputerki same sobie ustanawiają porządki i trzeba się na

narty wiosenne

Obraz
Narty wiosenne są zupełnie inne niż narty zimowe - choćby dlatego, że można wygrzewać się na słońcu i jeździć w T-shircie. Śnieg jest trochę śmieszny, ale jeździ się całkiem fajnie, zwłaszcza przed 12.00, zanim zrobi się naprawdę ciepło. Wczoraj w Dolinie Rohackiej było wręcz idealnie, słońce, błękitne niebo i białe od śniegu Tatry (jak dla mnie trochę zbyt idealnie, wolę typowy tatrzański pejzaż ze szczytami w mgłach i chmurach). Gołym okiem widać było niezłe nawisy śnieżne na graniach. W dodatku ptaki szaleją, zięby udają kosy, szpaki imitują sikorki, odzywają się dziesiątki głosów, które trudno od razu zidentyfikować, niżej całe łączki fioletowe od krokusów, wszędzie pachnie wiosną. Zjeżdżając do Krakowa zatłoczoną zakopianką, w czerwonawej poświacie zachodzącego słońca byłam na tyle zrelaksowana, że nawet nieodmiennie wiszące nad Krakowem smugi smogu (!) wydawały się jakieś weselsze, to w końcu Dom (Krakow bez smogu to jak Londyn bez Big Bena i bez "jajka"). No i inaczej

udało mi się!

Utrafić w sam środek, w minutę pierwszą pierwszeego kwietnia, musiałam się spieszyć, więc dlatego poprzedni post taki krótki. Podobno idzie wiosna (i to chyba prawda, nad Łęczycą latał bocian), dzisiaj świeciło słońce, w Mezzo widziałam jakiś klasyczny kwartet smyczkowy z tereminem. Udany dzień.

00.00

jest!