jestem dr


i co? i na razie nic. chociaż... w niedzielę było na Podhalu małe trzęsienie ziemi
wiązałabym to jednak raczej z koncertem, jaki zagraliśmy w sobotę wieczorem w Gdańsku, na dachu Plamy. baliśmy się, że nasze dwa generatory fal sinusoidalnych + bas Tomka (co ostatnio nieczęsto się zdarza) mogą pozbawić dachu nad głową mieszkańców Zaspy (jak wiadomo, wielka płyta, słabo odporna na niskie częstotliwości), ale poszło najwyraźniej w grunt. Tylko 3 stopnie w skali Richtera, bo paczki były nie za wielkie.
ale do rzeczy... teraz powinnam chyba napisać ad rem: 19. czerwca obroniłam pracę doktorską (zatytułowaną etc. etc. - to w poprzednim poście) a dwa dni później mój tytuł naukowy zatwierdziła Rada Wydziału. Chyba polubię sporty ekstremalne (Czesi i Słowacy mówią adrenalinove i to jest lepsze określenie w tym przypadku), bo to było zdarzenie bardzo stresujące i bardzo przyjemne jednocześnie. Łudziłam się, że po tym wszystkim będę mieć więcej czasu, ale gdzie tam.. znowu przepakowuję tylko torbę i sterta papierów, książek oraz Bardzo Pilnych Maili (A Teraz Jeszcze Pilniejszych) rośnie w zastraszającym tempie.
szczęśliwie udało nam się wyrwać sobie z kalendarza bardzo przyjemne 2 dni nad Bałtykiem - w Poddąbiu było wspaniale (jakieś 10 km od Ustki, w kierunku Rowów), przepiękna, zupełnie niezatłoczona plaża, morze, w którym można było popływać (!!!) oraz przyjemnie prażące słońce. to się zdarza raz na 100 lat.
a później przez dwa dni rozkoszowałam się upałem w Krakowie (to jedno z moich perwersyjnych upodobań - upał w Krakowie) i było bosko! Ponad 30 stopni. Super.
aha, odezwał się w sieci badzielec! cool.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Na razie tylko testuję

london calling

104