dziennik podróży, cz. VI

Singi - Kebnekaise Fjällstation, 21/7
Ranek budzi nas chłodny, szary i zachmurzony, z wyraźną obietnicą deszczu, ale to podoba mi się tutaj najbardziej, więc deszcz nie jest straszny. Ruszamy do kuchni (po złożeniu namiotu i spakowaniu rzeczy). Brak śladów jakiejkolwiek bytności. Nigdy byśmy nie uwierzyli, że wczoraj gotowało, jadło i spało tutaj z 20 osób. Niebo coraz wyraźniej zachmurzone, z krzaków wyłaniają się kolejni namiotowicze: najpierw mamy z nieco chyba zmarzniętymi dzieciakami. W oczekiwaniu deszczu ruszyliśmy w końcu do Kebnekaise Fjällstation i nie zawiodłam się - lunęło, jak tylko osiągnęliśmy przełęcz. Ale jaką przełęcz! Wszystko, co najlepsze i najpiękniejsze w Tatrach w rozmiarze XXL. Taką pogodę i takie góry kocham najbardziej, o czym przekonałam się po raz kolejny. Schodziliśmy tarasami, na których lśniły jeziora otoczone zboczami gór robiących wrażenie uśpionych olbrzymów. Kiedy na chwilę zatrzymałam się, żeby złapać oddech, wydało mi się, że góry zaczynają się poruszać, jakieś zaburzenie perspektywy. Górska przełęcz rozszerzyła się w końcu w rozlewisko, olbrzymią równinę, która jednak zakończyła się niezwykłymi litymi skałami, a wreszcie skalistymi zboczami. Z daleka widoczny maszt telekomunikacyjny mówił, że zbiżamy się do stacji górskiej Kebnekaise. Najpierw zobaczyliśmy namioty, później krążący po raz kolejny nad głową helikopter, który zaopatruje stację we wszystko (nie prowadzi tu żadna droga!), wywozi też chętnych na szczyt oraz zabiera do Nikkaluokta (nawet nie jakoś szaleńcza droga impreza - w przeliczeniu niecałe 400 zł). Stacja jest rzeczywiscie dużym ośrodkiem, podobnie jak inne prowadzonym przez Szwedzki Związek Turystyczny. Pokoje dwuosobowe ok. 1300 SEK, miejsce w sali wieloosobowej 450 SEK (członkowie STF 360), jest też oczywiście opcja z namiotem - w tym przypadku kupuje się service card (130 SEK osoba/doba), która uprawnia do korzystania z wszyskiego, co mieści się w service huset (kuchnia, dwie sauny, duży torkrum, toalety). W budnku stacji zaś mieści się restauracja i bar, zasadnicza recepcja i sklep (spożywczy i z wyposażeniem - choć tam, gdzie są restauracje wybór artykułów spożywczych jakby nieco słabszy:-). Po zakupieniu service card mogę też nareszcie skorzystać z netu, 30min darmowe, sprawdzam tylko pocztę (i podtrzymuję rozmaite nici łączące mnie ze światem) i zaraz wynurzam się z netu na powierzchnię (nawet dosłownie, bo komputer mieści się w piwnicy). Po raz pierwszy od tygodnia normalne piwo (Kungsleden, 5,2%)i zagadkowa Nyckel Cola z Lulei a także - wieczorem - zwykłe tutejsze 3,5 % (lepszy Falcon Ekologisk). Gotujemy sobie obiad, robimy zakupy, znajdujemy miejsce i rozbijamy namiot (powyżej stacji) i oczywiście... sauna. Z pięknym widokiem na sąsiednią górę bez nazwy. Jutro Kebnekaise Sydtoppen - 10-12 godzin zdaniem pani w recepcji sportowej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Na razie tylko testuję

london calling

104