dziennik podróży, cz. IV

Tjäktjä - Sälka, 19/7
Rano, o dziwo, obudziło nas słońce. Wyczołgałam się z namiotu wściekła, niewyspana i zmarznięta (i przyrzekałam sobie solennie, że kupię wreszcie drugi śpiwór i nie będę słuchać Marka zawiłych uzasadnień, dlaczego jeden nam wystarcza). Zamiast jednak pogrążyć się w tej samonapędzającej się spirali niezadowolenia, pozwoliłam się zagarnąć widokom, powietrzu i słońcu. Już po minucie zapomniałam o niezbyt udanej nocy i o tym, że przed wyjazdem dałam sobie wyperswadować kupno śpiwora. Otwarta dolina okolona górami w słońcu - w takich warunkach nie można być niezadowolonym! Maria pokrzepiła nas wszystkich dodatkowo prognozą słonecznego dnia i stwierdzeniem "You will have beautiful day" wygłoszonymi w kuchni, kiedy z różnych zakątków zebraliśmy się na śniadanie. Inne jej powiedzenie stało się mottem całej naszej podróży: młodzi ludzie, którzy byli "day guests" zebrali się około 20.00, żeby powędrować gdzieś dalej i rozbić namiot, Maria uprzedziła ich, że nie uda im się nic znaleźć na odcinku co najmniej 6 km, ale uśmiechnęła się i podsumowała : "This is your vacation, you do what you want". I właśnie to zdanie cytowaliśmy później o każdej porze dnia i nocy. Szybko uporaliśmy się ze śniadaniem i rozkoszowaliśmy się pakowaniem plecaków w pełnym słońcu. Ruszyliśmy pod górę, w stronę przełęczy i szybko okazało się, że szlak prowadzi naprzemian przez piarżyska i płaty śniegu, co wcale nie jest zbt łatwe. Po drodze minęliśmy psa z sakwami bagażowymi, sama myśl o naszej Koci w takiej roli przyprawiła nas o atak śmiechu, aż musieliśmy przysiąść. Na przełęczy Tjäktjä zobaczyliśmy dolinę Tjäktjäjåkka, którą mieliśmy schodzić 2 dni. Szybko okazało się, że arktyczne słońce pali znacznie mocniej niż pod innymi szerokosciami geograficznymi, w dodaktu górska wersja tundry nie oferuje najmniejszego nawet cienia, który dałby choć chwilę ulgi. Są jednak na szczęście strumienie z lodowatą wodą. Nie ma większej przyjemności niż nagość w tej olbrzymiej dolinie, w tym powietrzu, z tą miękką, zimną i żywą wodą. To chyba pierwowzór sauny - widziałam po drodze, że mało kto nie ulegał pokusie. ZAtrzymaliśmy się więc 2 razy: najpierw na obiad tuż pod przełęczą, który zmienił się w celebrację słońca i widoków (a jeszcze trafił mi się całkiem smaczny trekking food w postaci penne z sosem pomidorowym i czarnymi oliwkami!); później nieco niżej, żeby popluskać się w potoku. Wcale nie była to jednak łatwa droga. Słońce paliło niemiłosiernie, szlak znow okazał się kamienisty. Zwłaszcza końcowka byla trudna, bo nie widać było celu. Widok budynku schroniska nieco nas tym razem zaskoczył, schowany za jednym z wielu "progów", których nie widać było z przełęczy, skąd dolina zwodniczo jawiła się jako gładka równina o lekkim nachyleniu w dół. W rzeczywistości przecina ją wiele garbow polodowcowych, takie znacznie większe i bardziej puste , bardziej górskie Mazury. Sälkastugorna jest położona pośrodku bardzo rozległej doliny, nad rozlewiskiem i jest jedynym takim obiektem w promieniu kilkunastu kilometrów, budynek widocny jak na dłoni sprawiał na mnie dziwaczne wrażenie, jakby "wystawionego" i prowokującego przestrzeń. Do głowy by mi nie przyszło, że tak można ulokować budynek. Tym razem rozbiliśmy się bez opcji "kuchnia", ale za to z sauną, oczywiście! To pierwsze okazało się jednak błędem, choć zdecydowanie rozgrzało nas długotrwale błąkanie się po viddzie w poszukiwaniu drewna na mikroskopijne ogniseczko (w Szwecji można zbierać i wykorzystywać to, co leży, ale w tej części tundry można liczyć tylko na płożące się mikroskopijne jałowce i brzozy w takiejze wersji, czyli sięgające gdzieś do połowy łydki). Za to sauna boska, jak zwykle - zrozumialam dzisiaj na wiele sposobów, po co w saunie lodowata woda.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Na razie tylko testuję

london calling

104