świątecznie

Powoli upływają święta (na świętowaniu, tzn. znajdujemy czas na rozmowy, kucharzenie i zasiadanie do stołu z przyjaciółmi, bez pośpiechu, bez poczucia udręki i bez zmęczenia). Przemieszczamy się między stołem, blatem kuchennym, sofą przed telewizorem oraz stanowiskiem kosaćców syberyjskich na tyłach budynku Motoroli; a wcześniej płynnie zrobiliśmy zakupy w Tesco i byłam zaskoczona, jak sprawnie i przyjemnie to się odbyło. Przypomniałam sobie te wszystkie moralizatorskie materiały telewizyjne, radiowe, gazetowe i wszelkie inne na temat komercjalizacji świąt. Jak zwykle odezwał się duch przekory i zaczęłam się zastanawiać, w czym problem? Live and let live. Nie u nas jednak, nasz kraj wypełniony jest prorokami wszelkich odmian, którzy wiedzą absolutnie wszystko, a już zwłaszcza to, jak żyć i co robić powinni ich współobywatele. Czasem atmosfera robi się ciężkawa, zazwyczaj przy okazji świąt. Ktoś, kto nie jest katolikiem i ma nietypowy układ rodzinny może czuć się kompletnie wyalienowany - normalizująca siła owych "rodzinnych" opowieści (wszystko jedno czy TVN czy TVP, linia jest jedna-jedyna: rzewna opowieść o Polakach powracających na święta do kraju, bo "tylko tutaj spędza się święta tak rodzinnie"??? - a może po prostu gdzie indziej spędza się je fajnie?) jest chyba dokładnie odwrotnie proporcjonalna do rzeczywistych sytuacji (tak neurotycznych układów rodzinnych na dużą skalę i tak wielu pokrzywdzonych przez nie ludzi, jak w naszym kraju, trudno byłoby chyba znaleźć w przeciętnym kraju europejskim, tylko tylko, że u nas żadne Lars von Trier tego nie pokazał). Największy swądzik można było jednak wyczuć w rozpaczliwym performance jakiegoś księdza, który ustawił się z konfesjonałem pod Galerią Krakowską i z wyżyn swego stanu ( w którym, jak powszechnie wiadomo, o sprawy doczesne dba, nazwijmy to, organizacja) zapodawał teksty o duchowym odrodzeniu świątecznym. Nie rozumiem, dlaczego ma w tym przeszkodzić wycieczka do Galerii Krakowskiej czy Tesco??? A później inna opowieść z dziennika: opłatki dla zwierząt. Niepoświęcone, do "zwierzęta nie mają duszy". Uśmialiśmy się z naszym kotem serdecznie, dobrze że nie wymusza na nas opłatków, bo dopiero mielibyśmy się z pyszna. Jeśli dodać do tego patroszone żywcem karpie z Carrefoura i tekst "przecież i tak się je zabije", to wyłania się obraz nie-świątecznej codzienności, która sprawia, że ta fasada bożego narodzena staje się wręcz groteskowa. Po drodze mignęłli gdzieś przelotnie na kanale religia.tv dwaj zakonnicy zupełnie poważnie rozprawiający o tym, czym jest małżeństwo i jak z dwóch ciał stanie się jedno (??? nie wiem, czy dobrze to pojęłam, bo tego typu zawiłości zazwyczaj zupełnie nie rozumiem - ze coś jest trzy, ale jedno itp., a w tym przypadku dwa, ale jedno itp.). Ów kanał zafundowała nam UPC w miejsce TV Trwam i ja naprawdę protestuję, bo tyle zabawy, ile dostarczało nam rzucanie okiem na Trwam, to naprawdę... nawet Buster Keaton wysiada. Skądinąd na tym nowym kanale zobaczyliśmy kiedyś znakomity dokument o wsi Obcina i o Hucułach mieszkających po rumuńskiej stronie. Tylko Hołownia jest nie do znesienia w swoim gwiazdorskim szale.
W newsach nie zauważa się nawet, że żyją obok katolików także protestanci, prawosławni i niewierzący (nie wspominając o innych możliwościach, żeby nie komplikować obrazka, chociaż, pardon, prezydent wybrał się z okazji Chanuki do synagogi,, ale więcej przy tej okazji było zawistnego seplenienia niż świętowania). Dla odpoczynku od nadmiaru gipsowej fasady i nadętych twarzy hierarchów oglądam sobie więc wiadomości kanadyjskie, i nie poznaję Montrealu zasypanego śniegiem. Co dopiero w Vancouver, gdzie spadło 70 cm! I to jest optymistczne, że gdzieś jest Prawdziwy Śnieg! Tutaj dzisiaj tylko prószył, na idealny grudniowy dzień z odrobiną słońca przezierającego spoza chmur, na sikorki szalejące w krzakach dzikiej róży, na pustułkę, która przysiadła na wierzchołku drzewa, na nas błądzących po bezdrożach między doliną Wisły, Pychowicami i Kampusem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Na razie tylko testuję

london calling

104