to jest mój prywatny blog, pozostawianie "śladów", nad ktorymi mogę poniekąd tylko zapanować, zdawanie niedokładnych relacji z codziennych mikropotyczek ze wszystkim na zewnątrz.
aargh 2
Pobierz link
Facebook
Twitter
Pinterest
E-mail
Inne aplikacje
Już po napisaniu poprzedniego przypłynęło do mnie to: Jak mówią w kilku miejscach na świecie: "made my day". http://enter.bloog.pl dzięki!
tak, na FB przegapiłam :-(, ale na tym polega ten amok, że albo się przegapia, albo patrzy i nie widzi, albo tylko omiata spojrzeniem. Ważne, że trafia się w odpowiednim czasie :-).
Prawie 10 lat przerwy. Testuję więc tylko, czy jeszcze da się tutaj blogować. Przeczytałam wpisy sprzed 10 lat i zatęskniłam za pisaniem w takiej formie i za sporadycznymi, ale jednak, wyianami z czytelnikami. Nie będę oipsywać tych 10-ciu lat ani niczego uzupełniać. To jak inne wcielenie. Reinkarnacja istnieje i zdarza się na przestrzeni jednego fizycznego/biologicznego życia. Jest dokładny, precyzyjny środek nocy. 2:53 CET. Tutaj. I późne popołudnie - tam. 7:53pm CST. Nauczyłam się w międzyczasie żyć między strefami czasowymi i ponad Atlantykiem.
I już z powrotem. Szybki wypad do Londynu na weekend, żeby trochę zapomnieć o depresji zimowej - i jak na zamówienie: sobota na Tamizą była bardzo słoneczna, a pora zachodu słońca tak urocza, że obrazy Constable'a same się narzucały (gdybyż tylko jakaś grupka nie zasłoniła nam widoku na północny brzeg Londynu z zemsty za to, że nie daliśmy się odgonić od wolnego stolika w kawiarni w Tate Modern :-). Tym razem weekend był dryfujący (kapitalna wlóczęga w okolicach Brick Lane, później oczywiście Covent Garden i Soho) i kulinarny (ulubiony barek Wasabi na Victoria Street, prawdziwe chow mein gdzieś w Chinatown oraz wszelkiej maści szkockie short breads tu i tam). Były oczywiście plany ambitne i BArdzo KUlturalne, ale ostatecznie, jeśli chodzi o Kulturę Wysoką (choć nie aż tak bardzo:-) skończyłam na dodatkach do Sunday Timesa, który dumnie dzierżyłam, nie bacząc na jego wagę, przez calą drogę powrotną (czyli przemierzając kilka kilometrów korytarzy lotniska Gatwick). Prasa brytyjska n
W dalszym ciągu bardziej po stronie nietrwałości i zaawansowanej praktyki obserwacji przeciwności losu, przeszkód i klęsk różnego rodzaju (w rodzaju na przykład spotkania w sprawie pieniędzy za wykonaną kilkumiesięczną pracę, których raczej nie dostanę, a jeśli już, to nieprędko i być może po prawniczych ceregielach, o których nie mam pojęcia). Wyraźnie więc jestem na fali obdarowywania świata (choć niespodziewanego, niezamierzonego i mimowolnego) różnymi formami energii - od aparatów fotograficznych po zarobione, acz niewypłacone należności. Co robić, obserwuję więc tę wersję płynności starając się choć trochę tym ubawić, nawet jeśli wcale mi nie do śmiechu, a wręcz przeciwnie. Bonusem może być osiągnięcie stanu bodhisattwy jeszcze w tym wcieleniu, co jest ofertą nie do pogardzenia. No chyba, że odetną mi energię elektryczną, wtedy po prostu niczego nie zauważę. Bredzę. A miało być o cudownym, opatrznościowym autobusie nr 104, który zawozi mnie z mojej pętli pod same bramy Wydział
UR welcome :)
OdpowiedzUsuńZnaczy na FB przegapiłaś, bo tam dawałam wcześniej... Jestem zdruzgotana :p
- ovoo
tak, na FB przegapiłam :-(, ale na tym polega ten amok, że albo się przegapia, albo patrzy i nie widzi, albo tylko omiata spojrzeniem. Ważne, że trafia się w odpowiednim czasie :-).
OdpowiedzUsuńTo prawda :)
OdpowiedzUsuń- ovoo