nie było mi do śmiechu

wcale. Samochodowy "rajd" w śnieżycy przez stolicę należał do sportow ekstremalnych (z racji ekstremalnie małych prędkości, słynny paradoks Zenona ucieleśniony). Śnieżyca miała także i swoje plusy; kiedy o 18.30 dotarlam na peron (na ekspres do Krakowa o 18.15), to zobaczylam informację "Opóźniony o 60 min.". Potem informacja zmieniła się jeszcze na "80 min.", na szczęście kiedy tablice wyświetliły, że "1 godz. i 20 min.", to okazało się, że... kłamczuszki zarządzają ruchem na Dworcu Centralnym, bo ośnieżona torpeda wjeżdżała triumfalnie na peron. I tym sposobem, po jeszcze kilku mniejszych przygodach, cudownie znalazłam się w ostatniej 114 odjeżdżającej spod "Kijowa" o 23.02. Nie uchroniło mnie to, niestety, od kataru i bólu gardła (a dzisiaj jeszcze cały dzień zajęć, uuuuu).
Co tylko potwierdza moją niewzruszoną już aktualnie tezę, że wyjazd na Mazowsze jest absolutnie szkodliwy. Nie ma piękniejszego widoku niż opłotki Nowej Huty z okna ekspresu z W-wy.
A Kocia ostrzegała! Spojrzenie jakie posłała mi rano z mojego wlasnego łóżka było jednoznaczne: jesteś kompletną idiotką.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Na razie tylko testuję

london calling

104