american coffee dream

Nelly Isler wciąż nie została uwieczniona (tym razem ona, przyjmując, że to orchidea), co ja poradzę na to, że kiedy wracam do domu, to jest już ciemno, a lepiej fotografować ją w świetle dziennym. Ale będzie. Soon. Może nawet jutro, bo plan wyjazdu narciarskiego upadł, z racji rozmaitych rozmaitości (głównie piętrzących się zaległości pracowych) - narodził się za to plan pierwszej wycieczki rowerowej do Tyńca w tym sezonie. Zobaczymy.
Nie pamiętam już, czego szukałam w sieci, kiedy wpadł mi w oko tytuł "Apple is "most admired company". Wiem, czyściłam skrzynkę na gmailu, którego używam do subskrybowania niekoniecznych wiadomosci i dziesiątków newsletterów, których i tak nie czytam. W każdy razie coś w tym jest, o ile oczywiście mieć zaufanie do takich rankingów. Lubię Apple - oprócz oczywistości - także za to, że nie mówią o załamce rynkowej i nie wyciągają ręki po rządową jałużnę, która ma załatać czyjeś zamiłowanie do gier hazardowych na gigantyczną skalę.
A rano było bardzo, bardzo przyjemne. Napisał Jason z WFMU, który pracuje nad nowym projektem: Free Music Archive, coś na kształt muzycznego Creative Commons i poprosił o zaakceptowanie do publikacji sesji nagraniowej z...2001 roku. Trudno się nie wzruszyć: kiedy w marcu 2001 nagrywaliśmy ten koncert w WFMU, naprzeciw stały jeszcze dwie wieże i wydawało się, że tak entuzjastycznie, bezpiecznie i dobrze (relatywnie, relatywnie), jak w latach 90-tych będzie zawsze. Oczywiście wiem to teraz, bo wtedy po prostu o tym nie myślałam, siedząc na nabrzeżu i patrząc na World Trade Center po drugiej stronie (a nie miałam wtedy ani źrodeł stałego dochodu, ani ZUSu, ani żadnych zabezpieczeń oprócz niewzruszonego przekonania, że mam plan, pomysły i chęci). Co to były za czasy! Wizyta w WFMU, Nowym Jorku i w ogóle USA wtedy dzisiaj wydaje mi się być bardzo dziwnym zdarzeniem, jakimś otwarciem drzwi alternatywnej rzeczywistości, jakimś przebłyskiem innych wariantów, innych scenariuszy, uwolnieniem. Z odrobiną (ale tylko odrobiną) goryczy, bo do dzisiaj nie wiem, dlaczego rzeczy toczą się w życiu tak, a nie inaczej, parę historii już się raczej nie wydarzy i nie wiem też, czy to źle. I tamten koncert: pierwszy w ogóle podczas pierwszej amerykanskiej trasy, straszny stres (bo tego radia słucha Jim Jarmusch, i Tom Waits, i Thurston Moore i who knows...), który zresztą trochę słychać, i problem z urządzeniami (bo zapomnieliśmy o prądzie 110 W), gram na jakichś pożyczonych efektach gitarowych, co stres potęguje. Z czasem przybywa słuchaczy, ludzie schodzą z innych pięter po skończonej pracy, siadają bezszelestnie na podłodze i ta cisza, kiedy kończymy... (zupełnie jak w stereotypowych historiach, zakończona czymś więcej niż oklaskami). Nic dziwnego, że w Knitting Factory omal nie zemdlałam na minutę przed wyjsciem na scenę, drugi koncert tego samego dnia, dzień wcześniej wysiedliśmy z samolotu. I tak już było do końca: intensywnie, mocno, wyczerpująco, pięknie. Te 300 milowe przejazdy i 2 koncerty pod rząd (in-store i klub), i nocna impreza (najfajniejsze imprezy na świecie, przesłuchane dziesiątki, jeśli nie setki 180 gramowych winyli). Rano powtórka. I to wszystko wraca teraz pod postacią kilku ścieżek w formacie MP3, które trzeba zaakceptować lub odrzucić. To jest poza akceptacją i odrzuceniem, życie temu nie podlega, ono po prostu jest, co mam na to poradzić. Tak było w 2001. Tyle.
Wzrusza też fakt, że po 8 latach siedzę przed moim Maczkiem pijąc kawę o tamtym smaku (kolumbijska ciemno palona) i przekonując się, że ktoś pamięta i dba o to, żeby zdarzenia były archiwizowane. Tylko tyle i aż tyle. W kraju, w którym nagrania najlepszego polskiego jazzu z lat 70-tych istnieją tylko na kiepskiej jakości winylu, bo nigdy tutaj dobrych winyli nie tłoczono, ani wtedy, ani teraz, ani w ogóle i gdzie wszystko wsysa czarna dziura niepamięci - to naprawdę wzruszające.
Free Music Archive ma ruszyć, jak pisze Jason, w połowie kwietnia. Wtedy będzie otwarte dla użytkowników, na razie korzystam ze statusu "artist" i buszuję sobie po olbrzymich zasobach, zwłaszcza "americana", którą bardzo lubię od czasow tamtej podróży - kto by pomyślał, że kiedykolwiek będę szukać alt bluegrass...
P.S. A Dano donosi z Bratyslawy, że mgła i czy u nas też jest taka (w domyśle, że na pewno nie). Mnie o to pytać???? Mnie?????
P.S. A w okoliach Słupska podobno już są żurawie. Przyleciały.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Na razie tylko testuję

london calling

104