london calling


I już z powrotem. Szybki wypad do Londynu na weekend, żeby trochę zapomnieć o depresji zimowej - i jak na zamówienie: sobota na Tamizą była bardzo słoneczna, a pora zachodu słońca tak urocza, że obrazy Constable'a same się narzucały (gdybyż tylko jakaś grupka nie zasłoniła nam widoku na północny brzeg Londynu z zemsty za to, że nie daliśmy się odgonić od wolnego stolika w kawiarni w Tate Modern :-). Tym razem weekend był dryfujący (kapitalna wlóczęga w okolicach Brick Lane, później oczywiście Covent Garden i Soho) i kulinarny (ulubiony barek Wasabi na Victoria Street, prawdziwe chow mein gdzieś w Chinatown oraz wszelkiej maści szkockie short breads tu i tam). Były oczywiście plany ambitne i BArdzo KUlturalne, ale ostatecznie, jeśli chodzi o Kulturę Wysoką (choć nie aż tak bardzo:-) skończyłam na dodatkach do Sunday Timesa, który dumnie dzierżyłam, nie bacząc na jego wagę, przez calą drogę powrotną (czyli przemierzając kilka kilometrów korytarzy lotniska Gatwick). Prasa brytyjska nigdy nie rozczarowuje: w dniu, w ktorym przylecieliśmy, Madonna rozwiodła się z Guyem Ritchie co skwapliwie zaanalizowały z różnych perspektyw wszystkie tytuły, można też było się dowiedzieć, jak zaoszczędzić, a jednak wywrzeć wrażenie osoby przyzwyczajonej do luksusu. I kilka absolutnych perełek brytyjskiego humoru, które oczywiście są nie do przetłumaczenia (nie na język, tylko na realia). Kolejnych kilkanaście fotek korniszona (wolę myśleć o nim "jajo", bo nam przypomina pisankę), który stał się moim londyńskim fetyszem - jak bym nie wyznaczała sobie marszruty po City, to i tak zawsze prędzej czy później znajdę się pod Swiss Re).
Lądowanie w zadymce śnieżnej w krzakach na Balicach przypomniało jednak, gdzie jestem. Na szczęście jakoś osładza mi ten fakt kilka płyt zakupionych w Rough Trade: Evan Parker/ Matthew Shipp (Abbey Road Duos), fenomenalna "Evangelista" Carli Bozulich (nareszcie, nareszcie udało mi się tę płytkę znaleźć na półce sklepu muzycznego) i "Etnic Minority Music of North Vietnam" dobrych znajomych z labeli Sublime Frequencies.

Komentarze

  1. Korniszon jest przecudowny, ciesze sie, ze mieszkam nieopodal i moge sie rozkoszowac jego widokiem az za czesto! Chociaz mnie zawsze kojarzyl sie zdecydowanie z... tamponem! ;) Pani zdjecia z City sa rewelacyjne - uwielbiam to miejsce w weekendy, kiedy znikaja z niego wszyscy nie-tak-dawno-temu-indie-a-teraz-w-garniturze-i-z-papierowym-kubkiem-w-reku ludzie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. to zazdroszczę bliskości korniszona! ja już drugi raz błąkałam się po City w sobotnie popołudnie, kiedy jest tam zupełnie pusto i takie City lubię najbardziej:-) skojarzenie z tamponem extra, ciekawa jestem ile skojarzeń i jakich jeszcze (prócz tych oczywistych ;-) jajo wywołuje.

    OdpowiedzUsuń
  3. ech, zebym jeszcze mogla z tej bliskosci korzystac tak czesto, jak bym chciala!! na razie pokonuje droge Liverpool Street Station - Old Street w wersji trup po 10 godzinach w swiatowym centrum shoppoholizmu, ostatni ra zopuszczone City widzialam miesiac temu... :( ale ciesze sie, ze Brick Lane sie Pani spodobalo :)

    OdpowiedzUsuń
  4. to tak , jak ja w Krakowie :-) - zorientowalam się ostatnio, że np. Kazimierz odwiedziłam ...w wakacje, towarzysząc znajomym z Wiednia. Może tak już jest, że człowiek porusza się utartymi ścieżkami tam, gdzie aktualnie mieszka (co daje możliwość całkiem fajnej przygody, jak już to zauważymy i wyierzemy się niespodziewanie gdzieś, gdzie raczej normalnie byśmy nie zajrzały:-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Na razie tylko testuję

104