dym w płynie

Poniedziałek spędziłam w Poznaniu, wtorek (przez chwilę) w Warszawie, między tym były pociągi. I, o dziwo, nie będzie to rant (czyli swobodny strumień świadomości krytycznej i sfrustrowanej). Tym razem TLK Kraków - Poznań był szybki i czysty, a obsługa kumata, a nawet miła (posunięto się do tak daleko idących ustępstw i troski o pasażerów, że konduktorzy nie sprawdzali biletów setki razy każdemu,  tylko pytali "Kto z Państwa się dosiadł"i robili swoje pozwalając ludności - np. mnie - zatopić się w lekturze). Pani z wózkiem z dobrami spożywczymi jeździła bardzo regularnie i nie było problemu z podwójnym cukrem do kawy. Jeszcze większe zaskoczenie czekało mnie we wtorkowe przedpołudnie: kupując bilet na InterRegio firmy Przewozy Regionalne pomyślałam sobie w duchu, jakoś przetrzymam, to tylko 3 godz. 20 minut. Ku mojemu najwyższemu zdumeniu, we wtorek o 9.15 na peronie IV stał pociąg z nowoczesnymi, klimatyzowanymi wagonami tzw. bezprzedziałowymi (ale świeższej daty niż te na trasie KRK-W-wa). Nawet się trochę przestraszyłam i gorączkowo rozpytywałam pasażerów, czy to na pewno InterRegio firmy Przewozy Regionalne do Warszawy... Nie był to jednak sen. W dodatku 10 minutowe opóźnienie zostało "nadrobione" i w czeluście Dworca Centralnego wtoczyliśmy się punktualnie. A później jeszcze jeden pociąg, znowu TLK na znanej do bólu trasie z W-wy do KRK. Tym razem bez jakichś fajerwerków (koleś, który zaprojektował siedzenia w tych "odnowionych" wagonach będzie się smażył w piekle, przypiekany na wolnym ogniu przez cierpiących na skoliozę), ale za to za 40 zł, więc nie ma co, ćwiczyłam rozmaite siedzące asany na przemian ze spacerami po korytarzu).  I jakoś poszło. Ale nie obyła się jednak bez zaskoczeń. W Jubilacie, gdzie ostatnio robię zakupy, jeśli jestem w centrum, przykuł moją uwagę sos z bakłażanów i papryki (znany mi z Bułgarii, a właściwie Macedonii bułgarskiej jako "kiopolu"). Już, już miał wylądować w moim koszyku, ale na etykiecie wśród składników dostrzegłam "dym w płynie". Pomyślałam sobie, nie będę kusić losu, przeżyłam w dobrej formie trzy pociągi PKP w 24 godziny i wystarczy!

Komentarze

  1. Ja w ostatnim czasie zaliczyłam parę 9-godzinnych przejażdżek wagonem bezprzedziałowym i chociaż zawsze coś się psuło (klimatyzacja w upał, ogrzewanie w zimną pogodę, drzwi automatyczne, łazienka; do tego po wakacjach wagon barowy nieczynny - kolej uznała, że skoro lato się skończyło, to ludzie jeść nie muszą), to i tak byłam zachwycona. Okazało się, że czasem do szczęścia wystarczą wygodne fotele i brak zaduchu przedziału. Nawet zdołałam zapomnieć, że cywilizacja upada ;) - ovoo

    OdpowiedzUsuń
  2. no właśnie :-) jak to się nazywa? Kshanti? Ew.Santosha? :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Raczej zwykłe pławienie się w zachwycie "wreszcie nic mnie nie boli i jest czym oddychać!" ;) - ovoo

    OdpowiedzUsuń
  4. ile ja bym dała, żeby tak się zapaść w fotel PKP....ech!!
    z 6 lat nie jechałam pociągiem. w Polsce.
    a miałam kiedyś legitymację PKP (-tata) i się najeździłam :)
    na kilkugodzinne wagary do Krakowa, żeby posiedzieć z hipisami pod Adaśkiem (już chyba tam nie siedzą??). i ta myśl: nie ważne który pociąg nadjedzie- do każdego mogę wsiąść!...ech!!
    ______________
    ale ja nie po to.
    autorce bloga dziękuję po stokroć za starą "Gadającą łąkę". przechowuję kasetę. moja ukochana :))))))))

    pozdrawiam.
    iza

    OdpowiedzUsuń
  5. @ czaroffnica: bardzo dziękuję za tak miłe słowa :-) Zapraszamy, pociągiem PKP JESZCZE można się przejechać, ale kto wie, jak długo... Nie, pod Adaśkiem teraz zupełnie inne ekipy rządzą (zależy od dnia tygodnia - w weekendy imprezowicze stąd i nie stąd. pozdrawiam, podczytuję sąsiedzkiego bloga :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Na razie tylko testuję

london calling

104