traveller's time part 2.
Oczywiście, że poprzedni post jest trochę insiderski i bardzo enigmatyczny. I niech tak zostanie, na wypadek, gdyby jeszcze kiedyś ogarnęły mnie jakieś pokusy ZAANGAŻOWANIA, przez co muszę znosić katusze przebywania nie w tym miejscu, nie z tymi ludźmi i nie w tym czasie. Wątpliwości to nie kwestia procesu myślowego nawet, ale raczej (bywa coraz częściej) wglądu, dość szczególnego rodzaju olśnienia, przed którym trudno się schować (głównie przed samą sobą); coś jak nadzwyczaj wyostrzona wizja, kiedy widzi się znacznie więcej niż by się chciało. A w podróży z Poznania (w trakcie koejnych zmagań z PKP) przyplątał się do mnie demon. To nic, że przybrał formę małej, na oko 7-letniej dziewczynki i jej mamy; to nawet się zgadza (zawsze przy tej okazji przypominają mi się niektóre buddyjskie thanki). Trudno powiedzieć, co było gorsze - dziewczynka wychodząca na korytarz przeciętnie 3 razy na minutę i starającej się usilnie mnie potrącić prawie za każdym razem (nie muszę chyba dodawać, że sie...