marząc o Starbucksie przy St. Catherine
Żeby wszystko było jasne: nie cierpię Starbucksa. W każdym razie, kiedy jestem Tam - za nachalność i wszędobylskość. Od czasu, kiedy zobaczyłam na jednym skrzyżowaniu w Chicago 6 szyldów ze znajomym zielonym logo. To było przerażające, skrzyżowanie to były raptem cztery ulice w cztery świata strony, a Starbucksów było więcej niż stron świata! Kiedy jednak zobaczyłam szyld przy St. Catherine (ciągle flashback), na wysokości Muzeum Sztuki Współczesnej, skąd pochodzi moja nowa torba z recyklowanego billboardu (uzależnienie od kupowania toreb jest u mnie porównywane tylko z uzależneniem od kupowania butów), jakoś zatęskniłam za znajomymi klimatami i przysiadlam na chwilę z jakże znaną (taką samą wszędzie!) kawą. Chciałabym czasem umieć zatrzymywać takie chwile, kiedy pozornie nic się nie dzieje, w każdym razie nic spektakularnego, ale jest się trochę kimś innymi, trochę tą samą osobą, ale przefiltrowaną przez wiele kilometrów miejskiej flanerii. Najfajniejsze jest radykalne uwolnienie od m...